Skip to main content

Recenzja: SAS – Klasa Biznes w Airbus A330 Sztokholm – Chicago

Wpis o locie na pokładzie samolotu SAS z Europy do Ameryki Północnej jest dla nas szczególny – to właśnie przed podobnym lotem wiele, wiele lat temu, podczas próby wejścia na pokład, w czasie skanowania kart pokładowych zapaliło się światełko czerwone zamiast zielonego i poproszono nas „na stronę”. Pierwsze myśli na temat powodu tego zdarzenia były dalekie od pozytywnych, ale po chwili oczekiwania, otrzymaliśmy do rąk małe, proste wydruki przypominające sklepowe paragony o sakramentalnej treści „Seat Change”. Tu znów lekka konsternacja – dlaczego nas przesadzono? Ale po chwili, kiedy zorientowaliśmy się, że nowy numer rzędu, w którym nas posadzono są podejrzanie niskie, stało się dla nas jasnym, że właśnie doświadczyliśmy jednego z najmilszych uczuć w życiu częstolataczy, które po części przyczyniło się również do powstania nazwy naszej strony. Mówiąc nieco kolokwialnie – „wjechał upgrd”.

Nasza oryginalna rezerwacja – zarówno ta historyczna, jak i ta dziś opisywana, opiewały na przelot przez Atlantyk w klasie SAS Plus, czyli skandynawskiej wersji klasy ekonomicznej premium.

Tym razem, aby nieco pomóc szczęściu, postanowiliśmy wziąć udział w licytacji podwyższenia klasy podróży, którą oferuje operator. Przez dłuższy czas przyglądaliśmy się wysokości oferowanych stawek. Oscylowały one w dolnej granicy między sześciuset siedemdziesięcioma a dwustu siedemdziesięcioma euro. Dość znaczna rozbieżność. Im bardziej zbliżał się termin wylotu, tym częściej minimalna stawka osiągała dolną obserwowaną granicę. Na kilka tygodni przed planowanym lotem zdecydowaliśmy, że to właściwy moment na wzięcie udziału w aukcji. Zaproponowana przez nas kwota była o jedno euro wyższa od pułapu minimalnego.

Ostatecznie, niemal dokładnie na dobę przed planowanym odlotem otrzymaliśmy – najpierw powiadomienie z banku o obciążeniu karty kredytowej kwotą dwustu siedemdziesięciu jeden euro, a później mail od przewoźnika lotniczego z informacją, że nasza oferta została zaakceptowana i w locie międzykontynentalnym następnego dnia będziemy mogli się cieszyć z gościnności klasy biznes. Radość!

Lot Sztokholm – Chicago

Linie: SAS
Lot: SK 945
Trasa: ARN – ORD
Samolot: Airbus A330
Klasa: C (biznes)
Czas planowy: 10.15 – 13.35
Długość lotu: 9 godzin 20 minut

Check-in

Noc przed wylotem ze Sztokholmu spędzamy w Radisson Blu Arlandia Hotel. Na lotnisko dojeżdżamy bezpłatnym autobusem, który dostarcza pasażerów do terminalu czwartego. Krótki spacer dzieli nas od terminalu piątego, z którego odlatywać ma nasz samolot.
Ponieważ odprawy dokonaliśmy dzień wcześniej, przed lotem z Warszawy do Kopenhagi, a podróżujemy „na lekko”, czyli tylko z bagażem podręcznym, stanowiska odprawy bagażowej na lotnisku ARN omijamy szerokim łukiem i kierujemy się bezpośrednio do kontroli bezpieczeństwa. Tu zostajemy zaskoczeni przez fakt, że kolejka do Fast Track jest dłuższa od tej „zwykłej”. Sama procedura jest jednak szybka i sprawnie przeprowadzona, więc po kilku minutach znajdujemy się już w strefie sterylnej sztokholmskiego lotniska.

Zaglądamy na chwilę do saloniku biznesowego SAS, gdzie mimo wczesnej pory jest już dość tłoczno, a w bufecie serwowane jest śniadanie.

Ponieważ czeka nas jeszcze odprawa paszportowa, która na lotnisku w szwedzkiej stolicy potrafi być wąskim gardłem i zająć sporo czasu, nie zagrzewamy miejsca w saloniku i udajemy się w kierunku naszej bramki wylotowej.

Przed startem

Kolejka do pary czynnych punktów kontroli paszportowej jest spora, i ciągnie się daleko w głąb terminalu. Na szczęście obsługa jest sprawna. Mimo wszystko, warto przy tej okazji wspomnieć, aby pamiętać o odpowiednim zapasie czasowym na niezaplanowane okoliczności, szczególnie w tak newralgicznych punktach.

Po kontroli dokumentów pasażerowie są indagowani przez zgromadzonych tu funkcjonariuszy straży granicznej w sprawie kierunku swojego lotu. Jeśli nasza podróż wiedzie nas za ocean, szczególnie do USA, sprawdzane są dodatkowo karty pokładowe. Funkcjonariusze szukają pieczątek potwierdzających, że nasz bagaż podręczny był już kontrolowany. Jako, że w naszym przypadku nie miało to miejsca, zostajemy odesłani do dodatkowej kontroli. Tam głównym punktem zainteresowania pracowników jest uzyskanie informacji, czy samodzielnie pakowaliśmy swoje walizki. Po krótkiej rozmowie nasze karty pokładowe zostają podstemplowane, a my udajemy się w dalszą drogę, do naszego gate.

Warto przy tej okazji zaznaczyć, że w niektórych przypadkach, jak ten opisany powyżej, elektroniczne karty pokładowe nie mają racji bytu. Konieczność uzyskania stempla na świstku papieru determinuje fakt konieczności skorzystania z analogowej wersji tego „dokumentu”.

Po dotarciu do bramki F58 czeka nas kolejna tura pytań o bagaż. Po niej, oraz sprawdzeniu kart pokładowych przechodzimy do miejsca, w którym będziemy czekać na rozpoczęcie procesu wejścia na pokład.

Boarding

Boarding rozpoczyna się zgodnie z planem. Na pokład udaje nam się wejść jako jednym z pierwszych – zgodnie z wywoływaną kolejnością grup przez obsługę.

Tradycyjnie, przy wejściu do samolotu drugimi drzwiami, witani jesteśmy przez Załogę pokładową, która kieruje pasażerów do przejść odpowiadających lokalizacji ich siedzeń. My, po przekroczeniu drzwi samolotu kierujemy się w lewą stronę.

Fotele klasy biznes w Airbus A330

Siedzenia w przedniej kabinie Airbusa A330 SAS’a skonfigurowano w ustawieniu 1-2-1. Fotele pod oknami zbudowano tak, że konsola z blatem znajduje się naprzemiennie – bliżej okna i bliżej przejścia.

Same fotele, choć nie wyróżniają się spośród wielu innych niczym szczególnym, ze względu na kolorystykę i materiały wykończeniowe, dobrze oddają ducha skandynawskiego designu.

Przed przybyciem gości, siedzenia zostały odpowiednio przygotowane. Na miejscu znajdujemy poduszkę, kołderkę, słuchawki, butelkę wody, oraz amenity kity.

Kilka słów o samym fotelu – po zmianie sprzed kilku lat, kiedy mocno już trącące myszką siedzenia – które choć rozkładały się do pozycji leżącej, to w takim ustawieniu pozostawały nieco pochylone, co wręcz uniemożliwiało wygodne spanie (tak zwany angle-flat) – wymieniono na nowoczesne fotele lotnicze, pierwszą, zauważalną zmianą było dostosowanie wyglądu tych elementów kabin, do regionu z którego wywodzi się linia.

Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że przy wybranym przez linie lotniczą układzie siedzeń, ilość miejsca będzie pierwszą ofiarą zmian. Otóż nie! W zasakakujący sposób ten element wygody pasażera prezentuje się zaskakująco dobrze, szczególnie na tle rozwiązań innych linii z regionu.

Zachowując wszelkie proporcje – dużo więcej uwag mielibyśmy do sterowania fotelem w pozycji pomiędzy płaskim łóżkiem, a ustawieniem wymaganym do startu i lądowania. Możliwość manipulacji sposobu ustawienia siedzenia nie jest tak wielka jak by mogło się to wydawać, a znalezienie odpowiedniej pozycji dla osób, które lubią odpoczywać w pozycji szezlonga może zająć chwilę.

Kiedy nasze miejsce rozłożone zostanie do pozycji płaskiej, umożliwiającej odpoczynek i sen, okazuje się, że tę rolę wypełnia znakomicie. Wspomniane już miejsce na nogi w połączeniu z długością i szerokością miejsca sprawia, że zadowoleni będą zarówno Ci, którzy sypiają na plecach (czy brzuchu), jak i osoby lubiące odpoczywać na boku, a nawet osoby określane mianem „wiercipięt”, lubiące często zmieniać pozycję.

Podsumowując – sam fotel, mimo, że nie idealny, swoją rolę spełnia na bardzo zadowalającym poziomie.

Przed startem, pasażerowie w klasie biznes mają szansę napić się tak zwanego welcome drinka. Linia w tym serwisie oferuje wino musujące, sok pomarańczowy, bądź wodę. Sama dystrybucja napoi odbywa się w sposób nie dający opisać się żadnym schematem. Najprawdopodobniej ekipa pokładowa stara się dostarczyć napoje w pierwszej kolejności osobom, które rozgościły się już na tyle, aby mogły w spokoju cieszyć się z dostarczonego trunku.

Na niecały kwadrans przed planowanym wylotem Załoga ogłasza zakończenie boardingu.

Kilka minut później nasza maszyna zostaje wypchnięta ze stanowiska postojowego przy terminalu i rozpoczyna samodzielną podróż w kierunku progu pasa startowego.

W czasie kołowania, na ekranach systemu rozrywki pokładowej prezentowana jest instrukcja bezpieczeństwa – najpierw w języku angielskim, potem w języku szwedzkim.

SAS, jako jedna z pierwszych linii, którymi mieliśmy okazję lecieć, w sposób wyraźny i jednoznaczny przypomina swoim gościom, że na tym etapie podróży nie powinno się korzystać ze słuchawek.

Po kolejnych kilku minutach jesteśmy już na pasie i rozpoczyna się rozpędzanie maszyny do startu.

Serwis po starcie

Sygnalizacja „zapiąć pasy” zostaje wyłączona około pięć minut po starcie. Wtedy też rozpoczyna się krzątanina Załogi w pokładowych kuchniach, zwanych z angielska galley.

Na początek dystrybuowane są wśród pasażerów mokre ręczniczki – to mało doceniane, ale świetne rozwiązanie, dające szansę na odświeżenie, ale również ewentualne posprzątanie – czy to po nieudanej konsumpcji poprzedniego posiłku, czy też służbach lotniskowych, które wbrew hucznym zapowiedziom z czasów pandemii, niezbyt przywiązują już uwagę do kwestii czystości.

Chwilę później dystrybuowane są obrusy, które lądują na stolikach.

W następnej kolejności pasażerowie otrzymują naczynia z orzeszkami, mając do tego szansę na zamówienie napoi, które dostarczane są po chwili, indywidualnie, z pokładowej kuchni, na małych tackach.

Element, który następuje po serwisie drinków jest dla nas zaskakujący. Otóż standardowe wózki cateringowe wyruszają z przedniej kuchni na sam koniec kabiny klasy biznes, z którego to miejsca rozpoczyna się serwis – na tacach, z wózka.

W ramach przekąsek próbujemy dziczyzny. Obsługujący nas, rubaszny, ale bardzo miły i energiczny Purser w średnim wieku zachwala danie mówiąc, że to duńskie mięso, a on jest z Danii, więc na pewno będzie wyśmienite. I takie też jest w rzeczywistości.

Zamiast znajdującego się w menu łososia, w drugiej porcji pojawia się halibut, którym cieszymy się jeszcze bardziej niż łososiem, który od kilku lat pojawia się we wszystkich możliwych miejscach, prowadząc często do uczucia przesytu. Halibut jest pyszny.

Nieco gorsze wrażenie zrobiła na nas sałatka – bez polotu i pomysłu, suche liście, jak dla królika.

Nie odczytujcie tego źle – nie ma nic realnie złego w świeżym miksie sałat. Mimo wszystko, w czasie serwisu premium, oczekiwalibyśmy czegoś odrobinę bardziej wymyślnego, niż po prostu sucha sałata.

Pasażerom oferowane jest również pieczywo z koszyczka. O dziwo, nie są to standardowe lotnicze buły, ale rzeczywisty wybór różnego rodzaju wypieków. Decydujemy się na jasne pieczywo, które okazuje się być rewelacyjne! Podane w odpowiedniej temperaturze, wilgotne w środku, z chrupiąca skórką, pełne smaku – czegóż chcieć więcej? W ramach ograniczania oczekiwań nie liczyliśmy już na rozsądne podanie masła, co było słuszną decyzją. To, co otrzymaliśmy na spodkach nie tyle nie nadawało się do smarowania. W bryłę masła ledwo dało się wbić nóż. Nie tak to powinno wyglądać.

Następnym krokiem serwisowej choreografii był przejazd wózka, na który zbierane były naczynia po skonsumowanych przystawkach, który „śledzony” był przez kolejny wózek z wyborem dań ciepłych prezentowanych w swojej pełnej krasie, aby ułatwić wybór pasażerom.

Z dań głównych decydujemy się na rybę – dorsza przygotowano wręcz idealnie. Sama ryba rozpływała się wręcz w ustach, a jej aromat uzupełniał sos o nieco kwaśnej nucie smakowej. Dodatki takie jak szpinak czy rzodkiewki tylko ponosiły ocenę całego dania.

Drugą wypróbowaną propozycją jest kaczka. To danie robi już dużo mniejsze wrażenie. Główny składnik białkowy jest wręcz przesuszony. Słodki i dość ciężki sos korzenny może smakować, ale nie naprawi niedociągnięć głównego elementu. Dodatki w postaci ziemniaczków, dyni i jarmużu są jak najbardziej poprawne.

Po serwisie obiadowym następuje kolejne sprzątanie, przy okazji którego Załoga dopytuje gości, czy do deseru preferują kawę czy herbatę.

Następnie pojawia się kolejny wózek, z którego serwowane są desery oraz dodatkowe napoje.

Tu ponownie postanawiamy postawić na różnorodność i szeroką gamę „testowanych” elementów serwisu. Na naszych stolikach ląduje tarta jabłkowo migdałowa, do której stewardessa oferuje odrobinę świeżej, gęstej śmietany. Próbujemy również serów, którym towarzyszy odrobina marmolady, oraz opcjonalne krakersy, z których rezygnujemy.

Dajemy się również skusić na świeże owoce, oraz lody na patyku. Wszystkie elementy deseru wywołały uśmiech zadowolenia na naszych twarzach.

Porządek po serwisie zostaje zaprowadzony przez obsługę w iście imponującym tempie, choć należy przy okazji zaznaczyć, że nikt z pasażerów nie był pospieszany, na nikogo nie wywierano presji, aby przyspieszył konsumpcję.

Na nieco ponad sześć godzin przed planowanym lądowaniem, w kabinie zapada zmrok, a większość pasażerów udaje się na drzemkę.

Serwis w trakcie lotu

Podczas, kiedy pasażerowie drzemią, w galley przy wyjściu 2L ustawiono samoobsługowy barek z napojami i przekąskami. Jest to też nieformalne miejsce na pogaduszki z Załogą. Miejsce to sprawia dobre wrażeniem, odpowiednie do klasy premium, w przeciwieństwie do często spotykanych w klasach biznes smutnych koszyków ustawionych na wózkach cateringowych, z często bardzo ograniczonym wyborem przekąsek, nie mówiąc już o żadnych napojach.

Goście mogą tu przygotować sobie kawę z prawdziwego ekspresu, uraczyć się winem, lub skorzystać z kilku dostępnych soft drinków. W ramach przekąsek zaoferowano orzeszki nerkowca, orzeszki ziemne, skandynawskie odpowiedniki gumowych misiów, oraz okropnie wręcz tłuste chipsy.

Serwis przed lądowaniem

Na nieco ponad półtorej godziny przed planowanym lądowaniem, w kabinie klasy biznes zaczyna się robić nieco jaśniej. Roznoszona jest również kolejna partia wilgotnych ręczniczków.

Wraz z kolejnymi przebudzeniami gości, oraz zmianą ich pozycji z leżącej na siedzącą, w ruch idą po raz kolejny obrusiki, które lądują na stolikach.

Kolejny raz z wózka, kolejny raz od tylnej części kabiny, serwowana jest taca z jedzeniem. W menu tylko jedna opcja – kanapka z wędzonym łososiem i dodatkami, oraz świeże owoce, a do tego ręcznie robione praliny czekoladowe.

Serwis kończy się po mniej niż pół godziny, kiedy też rozpoczyna się przygotowanie kabiny do lądowania przez Załogę.

System rozrywki, amenity kit, toaleta

W czasie lotu pasażerowie wszystkich klas korzystać mogą z systemu rozrywki pokładowej (IFE). Wersje w poszczególnych klasach różnią się jedynie wielkością ekranu, oraz rodzajem (i jakością) oferowanych do wykorzystania słuchawek. Sama zawartość i oferowane treści są dla wszystkich takie same.

SAS nie oferuje swoim pasażerom niczego wyjątkowego – średnia bądź mała biblioteka filmów, więcej klasyków niż hollywodzkich hitów.

Warto przy okazji wspomnieć o tym, że SAS oferuje pasażerom klasy biznes, a jeszcze niedawno oferował to również pasażerom klasy SAS Plus, będącej SASowym odpowiednikiem klasy ekonomicznej premium, nieograniczony, bezpłatny dostęp do internetu.
Załoga już na początku lotu ostrzega, że łączność w okolicach Islandii, oraz północnej Kanady może być niedostępna. Mimo to, z naszego doświadczenia możemy zaraportować, że oprócz tych drobnych niedogodności, usługa działa bardzo płynnie i przyjemnie. Oczywiście, jeśli działa w ogóle.

Jednym z udogodnień, które wywarły na nas kilkanaście lat temu, podczas pierwszego upgrd do klasy biznes największe wrażenie, były toalety oferowane pasażerom podróżującym z przodu samolotu. Nie tylko były one sporo większe od tego, co znaliśmy do tamtej pory z pokładów samolotów szerokokadłubowych. Najważniejszą cechą wyróżniającą te pomieszczenia na pokładach SAS były znajdujące się w nich okna.

Z przyjemnością możemy zaraportować, że również podczas naszej najnowszej podróży na pokładach Airbusów A330 SAS, wszystkie te cechy pozostały bez zmian. Na dodatek, przez całą długość lotu w toaletach panował pełen porządek. Nie jest to norma u wszystkich przewoźników, nawet w klasie biznes.

Amenity kit, czyli kosmetyczka podróżna udostępniana pasażerom dostępna jest w wersji unisex – bez podziału na wersję damską i męską. Zaprezentowany produkt to raczej rozwiązanie podstawowe, bez żadnych wyróźniających go elementów – zarówno ze względu na jakość oferowanych produktów, jak i ich wyjątkowy, skandynawski charakter.

Lądowanie w Chicago

Na kwadrans przed planowanym lądowaniem Kapitan wydaje Załodze polecenie zajęcia miejsc.

Mimo zniżenia samolotu do wysokości nieco ponad sześciuset metrów nad poziomem morza, cały czas nie udało nam się zobaczyć obiektów na ziemi – typowa chicagowska mgła jest gęsta jak dobrej jakości mleko!

Ostatecznie, samolot dotyka kołami pasa startowego o godzinie trzynastej trzydzieści czasu lokalnego.

Nieco ponad dziesięć minut później docieramy do terminala.

W co trudno dziś uwierzyć, ale po siedemnastu minutach od lądowania udaje nam się przejść już kontrolę paszportową.

Kolejną godzinę, mimo podróży jedynie z bagażem podręcznym, spędzamy jednak ze służbami celnymi. To jednak historia na zupełnie inny artykuł.

Podsumowanie

Wracając po wielu latach na pokład Airbusa A330 SAS’a w klasie biznes, odnajdujemy wiele elementów, które pozytywnie zaskoczyły nas podczas historycznego, pierwszego w naszej historii upgrd.

Zmieniły się co prawda fotele, ale nieco bardziej dojrzałe, ciepłe, kontaktowe, miłe Załogi cały czas są dumą linii.

Pasażerowie klasy biznes wciąż mogą się cieszyć ikonicznymi (przynajmniej dla nas) przestronnymi toaletami z oknami.

Jedzenie, choć nie wyjątkowe, nadal pozostaje smaczne i adekwatne w stosunku co do długości i pory lotu.

Najsłabiej wypada ponownie system rozrywki pokładowej, oraz zestaw przekąsek oferowanych pasażerom pomiędzy posiłkami.

Najsilniejszą przewagą konkurencyjną skandynawskich linii, w stosunku do reszty europejskiej bądź amerykańskiej konkurencji cały czas pozostają – w naszej opinii – ludzie.

Galeria

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

×

Polub nas na Facebooku!